Na początku były marzenia, by być podobnym aniołom, ptakom… By „unaszać się” w przestrzeni. Nie wchodząc w zawiłości warsztatu badawczego historyków warto jedynie sygnalnie wspomnieć, iż mity, podania czy legendy są również traktowane jako subiektywne i szalenie zniekształcone źródło historyczne. Oczywiście te gatunki na skali wiarygodności znajdują się najdalej jak się da od tak zwanych prawdziwych źródeł, czyli dokumentów badź autentycznych zapisków różnego rodzaju, jednak u ich podstaw musiało leżęć coś więcej niż tylko marzenie. Nie mamy dostępu do „twardych” faktów, a jedynie do relacji o nich. Relacji zapisanych przez uznane autorytety…
Tak czy inaczej – Małopolska jest kolebką latania w naszym Kraju. Zjawiska meteorologiczne i dynamika górskich czy wyżynnych wiatrów pomagały unosić się zamieszkującym górskie ostępy ptakom; te z zachwytem obserwował stąpający poi gościnnej ziemi małopolskiej człowiek. To tu działał Tytus Liwiusz Boratyni, Włoch z urodzenia i Polak z wyboru, który ponad 130 lat przed braćmi Mongolfier sformułował koncepcję lotu maszyna lżejszą od powietrza i który był – jakoby – autorem machiny latającej. Tyle legenda, a co mówi o tym przekaz historyczny? O Boratynim i jego aparacie znajdujemy informację w książce autorstwa Jakuba Joachima Bechera, wydanej w Niemczech w roku 1682 i jest to wzmianka cytowana często w innych publikacjach. Wspomina go także Cyrano de Bergerac pisząc o polskim inżynierze, który zbudował maszynę latającą na dworze polskiego króla. Na podstawie tych relacji i biorąc pod uwagę ówczesne możliwości przypuścić trzeba, iż Boratyni rzeczywiście budował – a być może i zbudował – jakiś aparat latający. Wydarzenie to więc jest dużej miary wyprzedza inne tego rodzaju przedsięwzięcia w świecie. Becher wspomina, iż Boratini jakoby „zachciał w 12 godzin przelecieć z Warszawy do Konstantynopola”. Oczywiście za pewnik możemy przyjac, że nie mógł się na nim unieść, choć o tym piszą i Becher, i Bergerac, bo zapewne nie pozwalały na to względy natury technicznej i aerodynamicznej, niemniej jednak Boratyni może być zaliczany do wybitniejszych prekursorów lotnictwa światowego.
Byli też oczywiście i inni – oprócz na wpół legendarnego Brata Cypriana z Czerwonego Klasztoru warto wspomnieć również, że w XIX w. powstało na terenie Małopolski zapewne kilka projektów machin latających cięższych od powietrza, a niektóre z nich być może i zrealizowano oraz dokonano na nich prób lotów. Inne są zapewne jedynie projekcją marzeń czy wyobrażeń…
Nie wiadomo, ile jest prawdy w przekazie o góralskim lotniku, gazdzie Walcoku, mieszkającym na zboczu góry Kicarz koło Piwnicznej. Miało go – jakoby – dreczyć to, że z hal, droga do Piwnicznej była daleka. Sporządził sobie „lota na wzór ptasich skrzydeł” i ponoć istotnie miał zeskoczyć z Kicarza i machając owymi skrzydłami przelecieć w powietrzu, ale – jakoby – rychło stracił równowagę i rozbił się na miejscu, gdzie dzisiaj stoi wytwórnia wody Piwniczanki. Stąd też w Piwnicznej, kiedy ktoś porywa się na coś wielkiego i niemożliwego, mówią ludzie z przekąsem: „Zakołujesz jak Walcok nad cyternią”.
W drugiej połowie XIX w. ludowy rzeźbiarz z Goruszowa pod Tarnowem również jakoby zbudował skrzydła na których, wykonał skok ze stodoły i – również jakoby – dotkliwie się potłukł.
Około roku 1880 bliżej nieznane eksperymenty prowadził niezidentyfikowany mieszkaniec wsi Górki w krośnieńskim ale na przełomie XIX/XX wieku opowiadał o nim Adamowi Ostoi-Ostaszewskiemu organista Fron. Potwierdzenie tej relacji uzyskał uznany badacz dziejów wczesnej awiacji prof. Stanisław Januszewski w czasie swego pobytu w 1977 r. we Wzdowie. Dowieddział się wówczas o tym od jego mieszkańca – Jana Krynickiego, któremu to z kolei o chłopie z Górek opowiadał ojciec a wcześniej dziadek. Według tej relacji zbudowany przez owego bezimiennego pioniera aparat latający był zapewne typem prymitywnej lotni. Dokonywał na niej lotów ze wzgórz otaczających wieś (różnica poziomów ok. 50 m). Tradycja tych lotów jest żywa w okolicach Górek do dziś.
Tyle przekazów na poły mitycznych. Za pewnik możemy już przyjąć, relację, że cieśla Jan Wnęk z Odporyszowa zbudował skrzydła do latania, tzw. „lota”, z listew drewnianych (jesionowych) obciągniętych płótnem nasyconym warzonym olejem, czyli pokostem. „Lota” te mocował Wnęk do tułowia popręgami, a na nogi zakładał strzemiona. Wszystkie łączenia, linki i dźwignie, zrobione z włókiem lnianych, impregnował pokostem. Brzmi wiarygodnie i sensownie… Lotnia była gotowa do lotu latem 1866 r., a pierwsze – krótkie – loty Wnęk odbył ze wzgórza w Odporyszowie, będącego niegdyś wałem obronnym. Loty te podobno udały się znakomicie, gdyż po uzyskaniu zgody od proboszcza, Wnęk postanowił wzlecieć w powietrze z wieży dzwonnicy kościoła w Odporyszowie, która wyrasta 45 m. ponad powierzchnię podłoża, a wraz z 50 m. wzniesieniem na którym stoi, daje to 95 m. ponad okoliczne doliny. Według przekazów pierwszy lot Wnęka odbył się w czerwcu
1866 r. w czasie odpustu w odporyszowskim kościele, na który ściągnęły ogromne tłumy ludzi z całej okolicy. Wnęk zeskoczył z pomostu i na oczach zebranych poszybował w powietrzu i zniknął gdzieś daleko poza pobliskim wzgórzem, gdzie – jakoby – szczęśliwie wylądował. Ten jego pierwszy przelot wynosiłby zatem ok. 2 km. Sława o tym wydarzeniu dotarła do Krakowa, gdzie nieznany autor umieścił o locie „chłopa Wnęka” wzmiankę w jednym z kalendarzy-noworoczników.
Na pierwszym miejscu w gronie pionierów galicyjskiej awiacji śmiało można wymienić wspomnianego już Stanisława Ostaszewskiego – wynalazcę i promotora nowoczesnych technologii, organizatora towarzystw hodowlanych. Stanisław Ostaszewski był nazywany nieco zaszczytnie, a nieco ironicznie „Leonardem ze Wzdowa”, jednak jego projekty z dziedziny awiacji były całkiem poważne. Konstruował on modele samolotów (niektórymi maszynami – jakoby – osobiście latał), zaprojektował prototyp helikoptera, nazwanego „pionowzlotem”. W 1892 roku w Krakowie ów pionowzlot „Stibor-1” wzniósł się na wysokość – jakoby – 100 m. Wcześniej, bo w 1881 roku, zbudował model samochodu.
Kolejnym z pionierów awiacji małopolskiej – czy raczej galicyjskiej – był Edmund Libański – lwowski inżynier, przedsiębiorca kinowy, autor i tłumacz sztuk teatralnych, konstruktor lotniczy okresu pionierskiego, popularyzator nauki i techniki, który w 1903 roku podjął się wydawania tygodnika popularnego dla spraw techniki i przemysłu pod tytułem „Przemysłowiec”. W latach 1904–1907 nakładem redakcji „Przemysłowca” opublikowany został cykl broszur popularnonaukowych pióra Edmunda Libańskiego, który działalność publicystyczną rozwijał także na łamach kilku innych krakowskich i lwowskich dzienników oraz czasopism. W połowie pierwszego dziesięciolecia XX w. Libański zafascynował się lotnictwem (wówczas używano określeń: „awiacja”, „awiatyka” i „awiatyzm”). W roku 1909 zorganizował we Lwowie towarzystwo „Awiata” – wstąpiło do niego ponad 100 osób, na czele jako prezes stanął Andrzej ks. Lubomirski. W porozumieniu z „Awiatą” powstała z inicjatywy Maurycego hr. Dzieduszyckiego, samego Libańskiego i inż. Karola Richtmana spółka udziałowa, celem „urządzania wzlotów”. Tu trzeba bezstronnie przyznać, iż plany zakupu aeroplanów i urządzania w Galicji pokazów były wielce ambitne. Dziennikarz „Świata”, który przeprowadził we Lwowie wywiad z Edmundem Libańskim opisał go tak: „Libański zajął się także twórczością konstruktorską na niwie lotnictwa. Zaprojektował i zbudował dwa samoloty. Pierwszym był „Monobiplan”, pokazywany na I Wystawie Awiatycznej we Lwowie w 1910 roku, drugim „Jaskółka”. Próby tego drugiego samolotu prowadzone były w 1911 roku — z sukcesem — na lotnisku Wiener-Neustadt. Konstrukcja pozostała jednak prototypem”.
Zainteresowanie awiatyką wśród ówczesnej młodzieży galicyjskiej nie było wcale mniejsze, niż gdzie indziej. Ów tekst przedrukował natychmiast – już w dwóch kolejnych numerach ukazujący się w Krakowie dwutygodnik „Łan Młodzieży”. Było to stworzone przez Marię Piechocką czasopismo adresowane do uczniów szkół średnich. Wielu z nich przystąpiło wkrótce – z fachową instrukcją – do budowy najprostszych lotni.
Dodatkowym impulsem stała się wieść o niebywałym wyczynie Louisa Blériota, która rozeszła się lotem błyskawicy – w Krakowie już 31 lipca 1909 r. tygodnik „Nowości Ilustrowane” zamieścił pierwsze zdjęcia aparatu Blériota; w kolejnych numerach pojawiały się coraz to nowe fotografie i opisy – tej i innych udanych prób uznanych pionierów lotnictwa: Farmana, Lathama, Sommera, Ferbera, Granda, Santos-Dumonta. Galicyjskie dzienniki pełne były w następnych tygodniach doniesień o nowych rekordach awiatycznych (wysokości, prędkości, odległości i długotrwałości lotu), które redakcje opatrywały tryumfalnymi nagłówkami: Zdobycie powietrza, Podbój nieba, Dalsze opanowanie przestworzy. „Cyrk Edison” natomiast już miesiąc po locie Blériota, w ostatnim tygodniu sierpnia prezentował – jako z resztą pierwszy program w świeżo odnowionym budynku na krakowskim Wielopolu – przedstawienie kinematograficzne zatytułowane „Tryumf awiatyki”…
Osobliwym zapisem artystycznym pozostałym po ówczesej fascynacji awiacją jest obraz Filipkiewicza, Kamockiego i Karpińskiego pn.: „Aeroplan”, zdobiący hol najsławniejszej krakowskiej kawiarni – „Jamy Michalika”. Sylwetka samolotu systemu Wrighta w locie nad Wawelem posłużyła tu jako motyw alegoryczno-satyrycznego malowidła, powstałego przed rokiem 1910.