Logo Muzeum Lotnictwa Polskiego w Krakowie

G. 17. Zygodowice/Wadowice

W dniu 13 września 1944 roku celem 15. Armii Powietrznej USAAF były zakłady przemysłu paliwowego na Śląsku. Ponad osiemset samolotów, w tym połowa bombowców, wyruszyło z Włoch trasą na północ. 485. Grupa Bombowa skierowała się nad zakłady w Oświęcimiu. Rezultatem bombardowania były uszkodzenia oświęcimskiej rafinerii oraz straty na terenie obozu Auschwitz-Birkenau. Zginęło kilkudziesięciu więźniów oraz piętnastu SS-manów. Rannych więźniów umieszczono w szpitalu obozowym. Następnego dnia wręczono im kwiaty oraz podano sute posiłki. W takiej oprawie rannych wizytował komendant obozu w asyście hitlerowskich fotoreporterów, dokumentujących „barbarzyństwo” amerykańskiego lotnictwa.

Maszyna typu B-17 z uszkodzonymi silnikami Przed startem lotnicy z „Hell’s Angel” obawiali się tego lotu, gdyż uznali datę za pechową. Ten nalot był ostatnim z pięćdziesięciu i po jego ukończeniu mieli wracać do domu: pilot kpt. Lawrence, drugi pilot por. Hall, nawigator por. Winter, bombardier por. Pratt, radiooperator sierż. Eggers oraz tylny strzelec sierż. Nitsche. Pozostałą część załogi stanowili: nawigator obsługujący radar por. Canin, oficer przechodzący szkolenie na nawigatora prowadzącego formację por. Blodgett, strzelec górny sierż. Christensen, strzelec boczny sierż. Kaplan. Najstarszym członkiem załogi był boczny strzelec sierżant MacDonald. Miał 27 lat, lecz jego czarne włosy były już przyprószone siwizną – rezultat kilku miesięcy frontowej służby.

Typowa mapa operacyjna nawigatoraNawigator Winter wspomina, że lot do celu był długi – prawie cztery godziny. Około południa samolot osiągnął punkt początkowy nalotu (IP – Initial Point) i skierował się nad cel na wysokości 6100 m. Nad celem, wkrótce po godzinie 11:00, amerykańska formacja dostała się w ostrzał przeciwlotniczy, który trwał 7-8 minut.

Z pożółkłych dziś raportów wyłania się dalsza część tej tragicznej historii. Winter pisał, że wyskoczył razem z Prattem z dziobu. Pomimo braku rozkazu do skoku zdecydowali się na ten krok, gdy na pedałach orczyków nie widać było stóp ani pierwszego, ani drugiego pilota. W tym samym czasie z komory bombowej został wypchnięty Christensen, a tuż za nim skoczyli Canin i Blodgett, który tak opisał ostatnie chwile na pokładzie „Hell’s Angel’: „Moje stanowisko było za pilotami. Kiedy boczny strzelec poinformował o płonącym silniku, zszedłem do komory bombowej z gaśnicą. Nie było ani alarmowego dzwonka, ani rozkazu przez interkom, aby opuścić samolot. Canin był ostatnią osobą, która opuściła bombowiec i musiał użyć wszystkich sił, żeby się wydostać, gdyż wtedy właśnie Liberator wpadł w korkociąg. Lawrence i Hall ostatni raz byli widziani w kabinie pilotów, gotowi do skoku. Najprawdopodobniej – tak jak lotników z tylnej części samolotu – korkociąg uwięził ich w spadającej maszynie. Po otwarciu mojego spadochronu nie zobaczyłem już naszego Liberatora, ale smuga dymu ciągnęła się na południowy wschód.”

Nad Zygodowicami maszyna eksplodowała. Lawrence, Hall, MacDonald, Eggers, Kaplan i Nitsche zginęli. Naoczny świadek upadku samolotu, Ferdynand Bałys z Zygodowic, wspominał: „Musiało być około południa. Pamiętam, jak mama krzyczała, żeby nigdzie nie biec, bo obiad na stole. Ten samolot stawał się coraz większy, widać było, że nie może utrzymać wysokości. Lśnił w słońcu tak, że ledwo można było na niego patrzeć. Kołysał się na boki, silniki ryczały przeraźliwie, jakby to było ranne zwierzę”.

Samolot ciągnął za sobą ogon płonącego paliwa. Zanim bombowiec uderzył o ziemię, kadłub samolotu przełamał się i świadkowie widzieli, jak ze środka wypadają bezwładne figurki lotników. Silniki ze śmigłami z rozpędu przeleciały jeszcze z kilometr dalej. Warkocz dymu na długo został w powietrzu. W oddali widoczne były powoli opadające spadochrony tych Amerykanów, którzy przeżyli. Jedyną ofiarą cywilną była mieszkanka Zygodowic, poparzona płonącym paliwem.

Poległych pochowano niedaleko miejsca katastrofy. Okoliczni mieszkańcy postawili na grobie brzozowy krzyż i ogrodzili mogiłę. W 1947 roku szczątki lotników przeniesiono na Amerykański Cmentarz Wojskowy w Belgii i do USA. Pamięć o poległych była nie w smak władzy ludowej i zapewne z tego powodu w latach 50-tych domy w Zygodowicach i okolicy przeszukiwało UB. Zabrano większość pozostałości po bombowcu w przekonaniu, że w ten sposób zaneguje się historię niesłusznych politycznie sojuszników.