Był wczesny ranek 1 września 1939 roku, gdy Dowódca 121 Eskadry, kpt. pil Mieczysław Medwecki, który jako pierwszy wyruszył do walki w obronie ojczyzny, rozkazał ppor. pil. Władysławowi Gnysiowi: „Władek, lecisz ze mną”. Nie tracąc czasu, z st. szer. pil. Tadeuszem Arabskim wsiedli do samolotów myśliwskich typu PZL P11c i wystartowali w pierwszy lot w obronie polskiego nieba. Wracający znad Krakowa z wyprawą bombową Frank Neubert dostrzegł za sobą dwa polskie myśliwce. Kpt. pil. Mieczysław Medwecki zniżył lot i znalazł się tuż pod Niemcem, podporucznik Władysław Gnyś leciał tuż za nim. Umiejętnie manewrując w powietrzu, Neubert wypuścił przodem Medweckiego, po czym ostrzelał go. Samolot eksplodował w powietrzu i spadł na pola w Morawicy – kpt. pil. Mieczysłąw Medwecki był pierwszym poległym w wojnie lotnikiem. Klucz dowodzony przez kpt. pil. Mieczysława Medweckiego rozpoczął start akurat w chwili, gdy nad Balice nadleciały ostatnie maszyny typu Junkers Ju 87 powracające na zachód po zbombardowaniu Rakowic, a więc między godz. 6.15 a 6.30. Wśród nich znajdował się Ju 87B z 2 Esk. I./StG 2 ze znakami T6+GK, pilotowany przez sierż. Franka Neuberta, który wspominał: „Po pewnym czasie, lecąc na zachód, zobaczyliśmy lotnisko krakowskie […], pożary i wielki dym. Jeden samolot po drugim rzucał się piką w dół. […] Po wyrzuceniu bomb na wysokości ok. 700 m podrywaliśmy maszyny i lecieliśmy znowu w kierunku zachodnim, w kierunku Rzeszy, nabierając wysokości. Osiągnęliśmy pułap ok. 1000 m kiedy zobaczyłem na prawo w dole, a musiało to być na północny-zachód od Krakowa, lotnisko polowe i krążące nad nim samoloty polskie. Oczywiście były to myśliwce, które po wykonaniu zadania podchodziły do lądowania […]. Nagle odkryłem przed sobą samotnie lecącego Ju 87. Został on dla mnie równie nieoczekiwanie zaatakowany przez dwa polskie myśliwce typu PZL P.24, które ujrzałem lecące za nim w tym samym kierunku: jeden po prawej w tyle u góry, jeden po lewej. Moim natychmiastowym odruchem było iść na pomoc atakowanemu koledze. Musiałem dodać gazu, aby zmniejszyć odległość i zająć pozycję do strzału. Zmierzyłem się do lecącego po prawej stronie polskiego myśliwca. Potem oddałem pierwszy w tej wojnie serię, bez zaobserwowania rezultatu. Musiałem zaatakować po raz drugi. Do tego musiałem wpierw nabrać nieco wysokości […], moje pociski ginęły w kabinie pilota, ale żadnej reakcji na razie nie zauważyłem. Kiedy zmierzałem się do trzeciego ostrzelania, atakowana maszyna eksplodowała w powietrzu w wielkiej kuli ognia[…]. Moje spojrzenie przeniosło się naturalnie na drugi myśliwiec nieprzyjacielski, który zestrzelenia pierwszego jeszcze nie zauważył. […] Kiedy zająłem pozycję do oddania strzału, ten zrobił elegancki skręt w lewo do góry, zawrócił do tyłu i więcej go nie widziałem.”
Por. pil. Władysław Gnyś gubiąc przeciwnika w chmurach, zdążył zauważyć lecące dołem inne niemieckie maszyny. Zanurkował lotem pikującym w dół i zestrzelił dwa z nich, które spadły w miejscowości Żurada. Obaj lotnicy – Neubert i Gnyś zapisali się w historii, jako pierwsi zwycięzcy w II wojnie światowej, tyle, że każdy po innej stronie. Tak po latach ppłk. pil Władysław Gnyś tak wspominał to wydarzenie: „zauważyłem dwa samoloty niemieckie lecące z mojej lewej strony, około 1000 metrów niżej. Leciały na kierunku Kraków – Olkusz. Zaatakowałem lecący w tyle. W pierwszej chwili zauważyłem, że strzelec do mnie strzela, ale po kilku seriach przestał strzelać i lewy silnik zaczął lekko dymić. Wyrwałem w górę. Samoloty niemieckie zaczęły schodzić w dół. Zaatakowałem powtórnie samolot, który poprzednio przeze mnie atakowany, przechodził na moją stronę. Strzelec samolotu strzelał. Oddałem kilka długich i dobrych, jak mi się wydawało, serii i zszedłem w dół. Znalazłem się dość nisko nad ziemią. Po wyciągnięciu samolotów nie widziałem i sądziłem, że schowały mi się za wzgórze, pomimo jednak obserwacji przypuszczalnego kierunku lotu, samolotów zobaczyć nie mogłem. Było to dla mnie jednak dziwne. Widziałem coś dymiącego się na ziemi, ale się temu nie przyglądałem i wziąłem kurs na lotnisko. Samoloty przeze mnie atakowane były dwustatecznikowe i jak wtedy określiłem, były to Dorniery. W drodze powrotnej oddałem krótką serię do przelatującego He 111, na dużej ode mnie odległości pod kątem około 90 stopni, ale z powodu braku amunicji zawróciłem do bazy. W drodze powrotnej zauważyłem palący się samolot na ziemi kpt. M. Medweckiego”.