W dniu 3 września 1939 r. samoloty typu PZL 23B „Karaś” należące do 24. Eskadry Rozpoznawczej wystartowały z lotniska polowego w Klimontowie na bombardowanie niemieckiej kolumny pancernej w okolicach Orawki. Z zachowanych wspomnień wynika, ze załadowano maksymalną ilość bomb na samoloty. Około 8, na znak chorągiewki startowego, kapral Rudkowski zwiększył obroty silnika i kiwając się niezdarnie na boki na nierównym terenie, zmierzał na przeciwległy kraniec lotniska, do miejsca startu. Tam odwrócił “Karasia” o 180 stopni pod wiatr. W tym manewrze pomógł mu mechanik podtrzymując skrzydło. Odbyła się ostatnia próba silnika na pełnych obrotach przy zahamowanych kołach, pożegnanie skinieniem ręki z mechanikiem i start. Mimo pełnego gazu, koła obciążonego bombami samolotu ugrzęzły w miękkim terenie. Doświadczony pilot z trudem poderwał maszynę w powietrze. Śmigło i podwozie otarły się o szczyty drzew rosnących w parku, obok szkoły, w której kwaterowali.
W umówionym miejscu nad Wieliczką do krążącego na wysokości 1000 m samolotu dołączyły dwie kolejne maszyny. Po uformowaniu szyku trójkowego przyjęły one kurs Podwilk – Jabłonka. Pogoda była piękna, niebo bezchmurne. Zostawili za sobą po prawej stronie Kraków. Unosił się nad nim kłąb czarnego dymu w rejonie dworca towarowego i mniejszy w okolicy lotniska rakowickiego.
Niebawem znaleźli się nad Jabłonką. Boczne maszyny odeszły lekko w bok, by wypatrywać wroga. W pewnej chwili pilot Aleksander Rudkowski zobaczył coś dziwnego pod drzewami: ruch samochodu, żołnierz z biegu. Przechylił więc maszynę i zobaczył więcej pojazdów ukrytych wśród drzew i krzewów. Poleciał daleko poza ostatni widoczny pojazd w kierunku Słowacji. Tam na wysokości 1300 metrów pod cumulusami, wykonał zwrot o 180 stopni. Ponieważ cel był wąski, maszyny ustawiły się w ciąg jedna za drugą. Pierwszy nadlatywał samolot pilota Rudkowskiego.
Maszyna zeszła poniżej 1000 m. Obserwator Tadeusz Prędecki położył się w gondoli bombardierskiej przy celowniku i naprowadził pilota na cel sygnalizacją świetlną. Samolot posłuszny sterom poszedł jak po sznurku. Obrona przeciwlotnicza strzelała ze wszystkich stron, skupiając się głównie na pierwszym samolocie. Będąc na kursie bojowym, pilot nie miał czasu patrzeć na ziemię. Jego wzrok utkwiony był na przyrządach pokładowych, a dłoń na sterze wykonywała polecenia obserwatora. Żaden unik czy zmiana obrotów nie może mieć miejsca. Każda bliska eksplozja wytrącała samolot, a pilot wyrównywał sterami.
Głośny okrzyk ppor. Prędeckiego “bomby poszły” i pilot z ulgą wykonał głęboki zakręt w lewo, by jak najszybciej uciec od tego piekła. Jeszcze zobaczył jak dwie bomby parabolą uciekają do tyłu. Pozostały do wyrzucenia jeszcze cztery bomby. Do drugiego ataku pilot podszedł tak jak za pierwszym razem – z tym że skrył się w chmurach, by jak najdłużej unikać ostrzału. Wychodząc z nich, zauważył na przedłużeniu celownika grupę niemieckich żołnierzy. Oddał w ich kierunku dwie serie z karabinu maszynowego i trzecią z małą poprawką. Poderwał maszynę na 1300 m. i znalazł się na kursie bojowym Jabłonka – Orawka. Pięć kilometrów przed głównym celem otworzyła ogień obrona przeciwlotnicza. Początkowo niecelnie i chaotycznie. Spocony z emocji pilot wcisnął się głębiej w swój fotel bacznie obserwując sygnały świetlne, którymi Tadeusz Prędecki naprowadzał.
Cała ziemia stała się nagle strzelającym ogniem. Pociski smugowe krzyżowały się wokół samolotu. Leciały nawet całkiem płasko, gdzieś z południowego zbocza góry. Aleksandrowi Rudkowskiemu trudno było utrzymać maszynę w linii lotu wytrąconą ciągłymi eksplozjami. Coraz bardziej zdenerwowany, łokcie przyłożył do tułowia, jedną dłonią mocno przyciskając manetkę gazu, a drugą ster i patrząc na przyrządy. Przez myśl przemknęło wspomnienie ze szkoły pilotażu, gdzie instruktor przestrzegał nie ulegać panice, bo to będzie koniec. Przed samolotem Niemcy położyli ogień zaporowy. Bombowiec nie ma możliwości zrobienia uniku jak myśliwiec lub wycofania się. Pod nim jest cel dla bomb.
Aby częściowo uciszyć ziemię, karabin maszynowy kaprala Rudolfa Winducha, grzechotał bez przerwy, napełniając kabinę ostrym zapachem prochu. Załoga była nad celem. Zabłysły czerwone światełka, a ppor. Prędecki krzyknął “bomby poszły“. Znowu pilot wykonał lewy zakręt, lecz w tym momencie za jego plecami nastąpił silny wybuch. Maszyna się zachwiała, gwałtownie zerwała i stanęła dęba. Wytraciła prędkość i zwaliła w korkociąg. Pilot dodał pełny gaz dla uzyskania mocy. Odepchnął ster, by doprowadzić do lotu poziomego. Stery były miękkie i nie zareagowały. Samolot spadł bezwładnie w dół.
Odpadło prawe skrzydło. Pilot odwrócił głowę i zobaczył, że obserwator ppor. Tadeusz Prędecki leży na brzuchu w gondoli, a obok niego w kadłubie widoczna jest dziura po pocisku. Kapral Rudolf Winduch natomiast wisi w pasach na stanowisku strzeleckim i nie odpowiada na pytania pilota. Ten odpiął swoje pasy mocujące go do fotela, odryglował kabinę i silnym uderzeniem ręki wypchnął ją na zewnątrz.
Do kabiny wdarł się ogień – pełno było go wszędzie. Pilot zamknął oczy i po omacku odnalazł uchwyt do wychodzenia. Uniósł się tak, by spadochronem nie zaczepić o wzmocnienie i wyszedł na zewnątrz. Po przełożeniu nogi na lewe skrzydło, został wyrwany przez pęd powietrza. Stracił na chwilę świadomość, gdy uderzył głową w usternienie ogonowe. Koziołkując w dół, odzyskał ponownie przytomność. Wyszarpał na całą długość uchwyt otwierający spadochron.
Wykonał jeszcze półtora obrotu i zawisł. Spadochronik “pilocik”, położył się na głównej czaszy. Zapadła cisza. Z prawej strony dym wskazywał miejsce upadku samolotu. Rudkowski poprawił się na pasach i w tym momencie zobaczył i usłyszał pociski przelatujące obok jego głowy. Za chwilę z drugiej strony. Z kołatającym sercem popatrzył na ziemię. Pozostało jakieś czterdzieści metrów. Gwałtowny trzask i ręce z pasami poleciały w dół. Zrobił salto i upadł na ziemię. Nie mógł się ruszyć, zrobiło się mu gorąco. Było cicho, z on leżał przykryty spadochronem. Odczuwał bezwład prawej ręki i nogi. Lewą ręką zsunął spadochron z głowy. Zobaczył iż leży na polu kapusty, w pobliżu rzeczki. Po jej drugiej stronie, wyskoczyli z samochodu niemieccy żołnierze. Nagle tuż przed nim uderza pocisk. Ziemia prysnęła. Leżąc bezwładnie, zobaczył jak go okrążają. Podszedł do niego żołnierz z rewolwerem i przyłożył broń do jego głowy, coś krzyknął. Leżał na ziemi i nie miał siły wstać. Podbiegli też inni żołnierze i zdejmując spadochron szarpią lotnika. Zabrali wiszącego na pasie „Visa”. Pokazali, aby wstał, ale Rudkowski nie może. Podnieśli go i postawili na nogi, lecz on ponownie upadł na ziemię. Obserwujący to oficer, rozkazał, aby wzięli go pod ręce. Tak został przeciągnięty przez rzeczkę i doprowadzony do góralskiego domu w Orawce.
Po jakimś czasie nadjechał czarny „Mercedes” z czerwonymi obiciami, do którego został wniesiony i odwieziony pod eskortą do Jabłonki. Wprowadzili go do nowo zbudowanego domu, gdzie przesłuchał go oficer, mówiący łamaną polszczyzną. Po tym został zaciągnięty do budynku naprzeciwko, gdzie jak się okazuje, znajdował się Urząd Gminy wraz z aresztem, w którym go umieszczono. Byli tam żołnierze w mundurach straży granicznej i kobieta. W nocy wszyscy zostali przewiezieni na Słowację, do Rużomberku i umieszczeni na stadionie. Polskiego pilota położono bezpośrednio na trawie.
Pełniący służbę wartowniczą żołnierze słowaccy, poinformowali mieszkańców, że wśród jeńców jest lotnik. Dwie młode dziewczyny przyniosły pilotowi konserwę mięsną i koce. Po trzech dniach kpr. Rudkowski stracił przytomność i został odwieziony do szpitala. Po operacji i 21 dniach pobytu, został odesłany na dalsze leczenie do Wiednia. Po wyleczeniu w lutym 1940 roku Rudkowski został umieszczony w obozie jenieckim Stalag XVII. Do 1945 roku przemieszczany był po różnych obozach. Powrócił do Polski w czerwcu 1945 r. Od roku 1946 aktywnie działał na rzecz odtworzenia Aeroklubu Krakowskiego, w którym został instruktorem pilotażu. W związku z „czystkami stalinowskimi”, w 1948 roku został odsunięty od latania. W roku 1956, odzyskał licencję pilota. Od roku 1970, był członkiem prężnie działającego Krakowskiego Klubu Seniorów Lotnictwa. Zmarł 21 marca 2001 roku.
Poległych lotników – por. obs. Tadeusza Prędeckiego i kpr. strz. Rudolfa Widucha pogrzebano w miejscu katastrofy za rzeką Czarną Orawą. Po wojnie ich ciała przeniesiono na cmentarz parafialny przy zabytkowym XVII-wiecznym kościele w Orawce, gdzie spoczywają w grobie oznaczonym śmigłem.